Maciej Kazieczko, który podczas gali KSW 60 zawalczy o pas mistrzowski wagi lekkiej, swojej przygody ze sportem nie zaczął od maty i MMA. Pochodzący z Zielonej Góry zawodnik od dziecka lubił sport i próbował swoich sił w różnych dyscyplinach.

– Sporty walki były ostatnim sportem, którym się zainteresowałem – wspomina Maciej. – Zaczynałem w podstawówce od piłki nożnej, ale mi się znudziła. Zacząłem więc grać w ping ponga. Dobrze mi szło na treningach, ale już na zawodach nieco gorzej. Poczułem więc zniechęcenie i spróbowałem sił w tenisie. To był pierwszy sport, o którym myślałem faktycznie poważniej. Grałem przez około trzy lata, ale znowu, gdy jechałem na zawody, stres powodował, że nie szło mi dobrze. Albo uderzałem za mocno, albo trafiałem w siatkę. Ostatecznie zostawiłem tenis i zacząłem przygodę z siłownią. Potem poszedłem do liceum, zmieniłem otoczenie i poznałem chłopaków, którzy trenowali sporty walki. Wśród nich był Marcin Bilman, który namówił mnie do treningów. Przyznaję, że już wcześniej myślałem o sportach walki, ale dopiero w nowej klasie jakoś wszystko się idealnie ułożyło i trafiłem na matę.

Chociaż Maciej kojarzony jest ze swoimi umiejętnościami stójkowymi i kickboxingiem, przygodę ze sportami walki zaczął od razu od MMA i jiu-jitsu.

– Poszedłem do nowopowstałego, pierwszego klubu MMA w Zielonej Górze. Trenowaliśmy MMA, ale najwięcej robiliśmy jiu-jitsu w kimonach. Później jednak klub się rozpadł i tak trafiłem w nowe miejsce, gdzie zająłem się kickboxingiem. Trenowałem już wówczas na poważnie i gdy zacząłem walczyć, stwierdziłem, że w konfrontacji na zawodach jestem dużo lepszy niż na treningu. To przekonało mnie do pozostanie w tym sporcie. Do dziś emocje i stres związany z zawodami wpływają na mnie pozytywnie.

Prawdziwy skok na głęboką wodę i postawienie wszystkiego na jedną kartę przyszło jednak nieco później, gdy Maciej zdecydował się na wyjazd do Poznania.

– Gdy zaczynałem przygodę z matą miałem duże ambicje związane z tym sportem. Za małolata potrafiłem w zimie godzinę iść na trening przez całe miasto. Potem, gdy mój pierwszy klub został zamknięty, wszystko nieco zwolniło. Miałem więc zupełnie inne plany na życie. Zanim jednak trafiłem do Poznania, przeniósł się tam Marcin Bilman i to on ponownie namówił mnie, żebym spróbował swoich sił, tym razem w Ankosie. Stwierdziłem wówczas, że do końca roku akademickiego pocisnę mocno treningi, z nowym rokiem pojadę do Poznania i tam będę studiował i trenował. Marcin przedstawił mnie trenerowi Andrzejowi Kościelskiemu. Trener natomiast sprawdził mnie na sparingach i powiedział, że muszę podciągnąć umiejętności zapaśnicze i jiu-jitsu, ale mogę już spokojnie trenować w grupie zawodowej.

I tak Maciej już na poważnie wszedł do świata MMA.

– Przenosząc się do Poznania zaryzykowałem i skoczyłem na głęboką wodę. Zacząłem walczyć i wygrywać na zawodach amatorskich. Zdobyłem Puchar Amatorski Areny Berserkerów, a następnie Amatorski Puchar KSW.

Pierwszą zawodową walkę Maciej stoczył w roku 2015 na lokalnej gali Slugfest i błyskawicznie znokautował przeciwnika, a już w drugim boju trafił pod skrzydła KSW.

– To było nierealne i zaskakujące, ale w tym sporcie też trzeba mieć trochę szczęścia. Zbliżała się gala KSW w Zielonej Górze. W jednej z walk wypadł zawodnik z tego miasta i rozpoczęły się poszukiwania zastępcy. Wówczas oczy KSW zwróciły się na mnie. Dużą rolę w tym wyborze odegrał zapewne wygrany Amatorskich Puchar KSW. Nie każdy też weźmie walkę na tydzień przed galą. Ja wziąłem. Byłem w dobrej formie, a to była dla mnie super szansa.

W debiucie dla KSW Maciej wygrał pokonując Mariusza Mazura i pokazał się z bardzo dobrej strony. Kolejny pojedynek również zakończył się zwycięstwem Maćka, ale potem doszło do pierwszej i jak na razie jedynej jego przegranej w karierze. Podczas KSW 41 Maciej zmierzył się z Gracjanem Szadziński i mimo, że szło mu w starciu bardzo dobrze, ostatecznie został znokautowany.

– Patrząc z perspektywy czasu i miejsca, do którego doszedłem, śmiało mogę stwierdzić, że ta walka była dobrą lekcją i nie żałuję, że do niej doszło. Wyciągnąłem naukę, która pomogła mi być lepszym zawodnikiem. W tamtej walce najgorszy błąd wynikał z tego, że mi tak dobrze szło. Pomyślałem wówczas, że już wygrałem. Pamiętam jak dziś, że miałem w głowie taką myśl – idzie łatwo i mam walkę w kieszeni. To było najgorsze co można zrobić w trakcie starcia, bo przez to właśnie się rozluźniłem. Już nigdy więcej nie popełnię jednak tego błędu.

Po przegranej z Szadzińskim Maciej rozbił kolejnych czterech rywali i dzięki temu w najbliższym boju zmierzy się w walce mistrzowskiej z Marianem Ziółkowskim, który lubi bić się w parterze, ale nie stroni również od stójkowych wymian.

– Spodziewam się starcia w stójce. Marian nie walczy jak zapaśnik, nie idzie sam z siebie do parteru, tylko raczej wykorzystuje nadarzające się okazje i potem próbuje kończyć walkę na macie. Ostatecznie jednak myślę, że mamy podobne style – lubimy bić się w stójce.

Dla Macieja walka z Ziółkowskim będzie pierwszym pojedynkiem, który może rozegrać się na dystansie pięciu rund.

– Przygotowania są oczywiście skupione na pełnym dystansie. Kondycyjnie czuję się dobrze i jestem gotowy na pięć rund. Chciałbym jednak skończyć walkę przed czasem. Starcie na punkty z mistrzem, to ryzyko decyzji sędziowskiej. Akcje, które przerabiam na treningach mają na celu nokaut, ale nastawiony jestem na pięć ciężkich rund. Jestem na nie gotowy.

Do walki o pas mistrzowski wagi lekkiej pomiędzy Maciejem Kazieczką i Marianem Ziółkowskim dojdzie już 24 kwietnia, podczas gali KSW 60.